Podczas naszej wyprawy Koleją Transsyberyjską z Moskwy do Pekinu przemieszczamy się nie tylko po torach, ale także między kulturami. Bardzo ważną częścią kultury każdego odwiedzanego regionu, z punktu widzenia podróżnika, jest oczywiście kuchnia.
Naszą podróż zaczynamy w Moskwie. W tak dużym mieście nie brakuje ciekawych restauracji oferujących dania kuchni rosyjskiej. Bardzo często w menu pojawiają się pielmieni - małe mięsne uszka, podawane w bulione, ze śmiataną lub z majonezem.
Po pożegnalnej kolacji w stolicy Rosji, wsiadamy do nocnego pociągu do Kazania i już następnego dnia jesteśmy w stolicy Tatarstanu. A tam czekają już na nas przysmaki kuchni tatarskiej, którą cechuje różnorodność dań, łączenie smaków i duża ilość mięsa! Tatarzy przez wieki prowadzili koczowniczy tryb życia, dlatego też ich jedzenie musiało być obfite i pożywne.
Dziś wybieramy się na warsztaty kuchni regionalnej. Nauczymy się, jak przygotować jeczpoczmaki, czyli tatarskie pierożki w kształcie trójkąta, najczęściej nadziewane mięsem, a niekiedy farszem warzywnym.
Na koniec kosztujemy jeszcze tradycyjnych tatarskich słodkości, czyli sławnego czak-czaka. To bardzo prosty w przygotowaniu deser: nieduże kawałki ciasta obsmaża się w maśle i zalewa miodem. Można jeszcze dodać orzechy albo suszone owoce. Deser oczywiście popijamy dużą ilością herbaty, uważaną za narodowy napój tatarów.
Syci i szczęśliwi jedziemy dalej - kolejna stacja Jekaterynburg, czyli pierwsze miasto za Uralem. W okolicy dworca jeszcze widać wpływy zachodu (KFC na przeciwko dworca), ale w głebi miasta jest już raczej azjatycko. My dziś wybieramy restaurację uzbecką i płow (pilaw) - tradycyjne danie z ryżu z dodatkiem baraniny lub wołowiny, cebuli, marchwi, rodzynek i lokalnych przypraw. W ubiegłym roku płow został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO - według tej organizacji, tradycje związane ze sporządzaniem i podawaniem dania, sprzyjają wzmacnianiu więzi socjalnych oraz są częścią tożsamości kulturowej społeczności.
Czas pożegnać Jekaterynburg i wracać na dworzec. Tym razem "zamykamy się" w pociągu na dłużej. Ale spokojnie, głodni nie będziemy - na wielu stacjach można kupić jedzenie, czy to w dworcowych kioskach i sklepikach, czy to u sławnych już "babuszek" czekających na nas z domowym obiadem na peronie.
Od rana do wieczora zaprasza też wagon restauracyjny, oferujący bogate menu, coraz częściej opisane także w języku angielskim. Podczas tych dwóch dni jazdy do Irkucka na pewno skusimy się na ciepłą zupę i zimne piwko w rosyjskm "Warsie".
Docieramy do Irkucka i ruszamy od razu nad Bajkał. Tu najczęściej śpimy o gospodarzy, a to oznaczy, że czeka nas pyszna domowa kuchnia! Jest to niestety zła informacja dla tych, którzy chcieli schudnąć na tej wyprawie... bo jak tu odmówić Swiecie, która potrafi przygotować najlepsze domowe pozy?
Gospodynie pysznie gotują, a ich mężowie przygotowują prawdziwy syberyjski samogon. Sutą kolację trzeba czymś przepić, co by nam się dobrze spało. Sasza co roku zaskakuje nas nowymi wynalazkami, czasem z jabłek, czasem z soku brzozowego, a ostatnio zrobił samogon z mleka!
Będąc nad Bajkałem nie sposób nie spróbować omula - najbardziej znana bajkalska ryba podawana jest pod każdą postacią: smażona, gotowana, pieczona na ognisku, albo po prostu surowa posolona, z niewielkim dodatkiem cebulki i pieprzu. My jesteśmy teraz na Wyspie Olchon i już czujemy zapach uchy - zupy rybnej gotowanej dziś na ognisku!
Powoli kończy się nasza rosyjska część wyprawy, ale zanim pojedziemy do Mongolii, zatrzymajmy się jeszcze na chwilę w Ułan Ude. Na jednym z placów na pewno natkniemy się na beczkę schłodzonego kwasu chlebowego. Po kilku łykach przypomina się nam smak dzieciństwa...
Teraz już nasze kroki kierujemy w stronę Mongolii. Nasz pobyt w tym kraju zaczynamy od stolicy. Ułan Bator zaskakuje eleganckimi restauracjami w których można zjeść dania właściwie z całego świata. My oczywiście próbujemy kuchni mongolskiej. Zaczynamy od herbaty, która równie dobrze mogłaby być osobnym daniem, gdyż jest naprawdę wysokokaloryczna i bardzo sycąca. Przepis jest bardzo prosty: zielona herbata, mleko, woda, sól i, opcjonalnie, owczy łój albo masło. Brzmi zachęcająco?
Wybór lokali jest naprawdę duży, dlatego restauratorzy prześcigają się pomysłowością w sposobie podawania jedzenia. Coraz częściej samemu można skomponować danie, a kucharz na naszych oczach je przygotuje. Czasami nawet możemy sami sobie ten obiad usmażyć na specjalnie przygotowanych do tego grillach. Nie dość, że smacznie, to jeszcze zabawnie, kolorytu dodają różowe fartuszki.
To, co najciekawsze znajdziemy z dala od cywilizacji i zgiełku dużego miasta. Dlatego opuszczamy Ułan Ude i udajemy się na rozległe mongolskie stepy. Jeśli tylko okazja pozwoli, zajrzymy do jurty - tradycyjnego mongolskiego domu, gdzie na pewno zostaniemy poczęstowani lokalnymi specjałami. Zaczynamy od kumysu - tradycyjnego napoju koczowniczych ludów centralnej Azji. Kumys robiony jest z mleka klaczy i może zawierać nawet do 4% alkoholu. Na zakąskę zapewne dostaniemy kostki suszonego twarogu, a jak się nam poszczęści, to wypijemy jeszcze szklankę schłodzonego kefiru z wielbłąda.
Wieczorem czeka nasz prawdziwa uczta, czyli chorchog - klasyczne danie kuchni mongolskiej. Już sam sposób przygotowania jest ciekawy: najpierw nagrzewamy kamienie na ognisku, potem do metalowego pojemnika (takiej wielkiej kanki) wkładamy na przemian te kamienie, mięso z barana i warzywa. Wszytko to zamykamy na dobre dwie godziny. Kiedy dziś przyjedziemy na nocleg, danie będzie już gotowe do zjedzenia.
Nasza wyprawa nieubłaganie dobiega ku końcowi. Po kolejnej nocy w pociągu docieramy do Pekinu. Tutaj króluje kuchnia chińska z ryżem i smażonym makaronem. A dla koneserów nietypowych dań czeka kilka wyzwań. Wieczorową porą otwierają się stragany przy których można skonsumować np. skorpiona.
Wszystkie dziwne dania można popić „swojską” coca colą, która wszędzie smakuje tak samo, nawet jeśli wygląda trochę inaczej. I tak zakończymy już naszą wspólną podróż od Moskwy do Pekinu, przed nami już tylko „kuchnia samolotowa".