Kolejny dzień spędzony w rytmie stukających kół. Za oknem cały czas te same brzozy, krzaki, łąki, domy, dymy, błotniste drogi i rozwalone zabudowania kołchozów - takie jak wczoraj rano i przedwczoraj wieczorem. Kilka dni jazdy Koleją Transsyberyjską to jakby pobyt w odrębnej rzeczywistości, poza czasem i przestrzenią. Przemierzane tysiące kilometrów trudno przyjąć do świadomości, bo niby cały czas jedzie się do przodu, ale przecież wciąż widać to samo. Czas też staje się niepojęty, bo przynajmniej raz na dobę pociąg przekracza granicę jakiejś strefy czasowej, a zegar biologiczny za tym nie nadąża. Słońce wstaje i zachodzi w coraz dziwniejszych porach. W pewnym momencie znaczenie ma już tylko to, kiedy będzie najbliższa stacja i ile czasu zostało jeszcze do celu.
Na Syberię trzeba jechać pociągiem. Inaczej nie doświadczysz ogromu ciągnącej się przez kilka dni Rosji i nie doznasz wrażenia "wyjęcia" spoza otaczającego czasu i przestrzeni. Poza tym to właśnie zamknięty kolejowy wagon jest najlepszym miejscem, by w gronie współpasażerów zacząć zanurzać się w rosyjskiej rzeczywistości.
Na Syberię trzeba jechać pociągiem. Inaczej nie doświadczysz ogromu ciągnącej się przez kilka dni Rosji i nie doznasz wrażenia "wyjęcia" spoza otaczającego czasu i przestrzeni. Poza tym to właśnie zamknięty kolejowy wagon jest najlepszym miejscem, by w gronie współpasażerów zacząć zanurzać się w rosyjskiej rzeczywistości.
Podróż Koleją Transsyberyjską na wschód zaczyna się w Moskwie, przy stacji metra Komsomolskaja. Pociągi w kierunku Nowosybirska, Irkucka, Władywostoku, Ułan-Bator i Pekinu ruszają z położonych tam po sąsiedzku dworców Jarosławskiego i Kazańskiego. Opodal znajduje się jeszcze jeden, Leningradzki, i stąd wzięła się nazwa tego miejsca - plac Trzech Dworców. Ta niewielka okolica stanowi kwintesencję współczesnej Rosji. Ruchome schody stacji Komsomolskaja wypluwają kolejne grupy ludzi pędzących w swoje strony, tłum robotników gna na perony podmiejskich elektriczek, ubrani w dresy handlarze wciskają podróżnym chińskie komórki, ze straganów ryczą najnowsze hity ruskiego disko, po ulicach mkną najdroższe modele mercedesów, na uboczu żebrzą staruszki. Pod ścianami walają się pijani żule, Lenin stoi nieruchomo na cokole, bufetowe w budkach podgrzewają hot-dogi, bezdomne dzieciaki po kątach wąchają klej, milicjanci kontrolują młodzieńców o kaukaskich rysach, a podróżni z wysiłkiem taszczą wielkie torby w kratę, pełne towaru przywiezionego do stolicy na handel. Nad wszystkim górują dwa potężne "pałace kultury", z których jeden to gmach ministerstwa, a drugi jest siedzibą najdroższego hotelu w Moskwie...
Wystarczy trafić na odpowiedni peron i wsiąść do swojego wagonu, żeby ten opętańczy zgiełk ucichł i zniknął. Do Irkucka jest stąd 5153 km, czyli trzy i pół doby jazdy, a do Władywostoku 9259 km - dobry tydzień w wagonie. Pociąg rusza i po dobrej godzinie opuszcza zabudowania Moskwy. Otoczenie zaczyna się rozmywać, dalej na wschód Rosja staje się coraz mniej intensywna, nie tak straszna i oszałamiająca jak plac Trzech Dworców, ale nie mniej ciekawa.
Pasażerowie przystępują do rozgaszczania się w wagonie, który przez następne dni będzie ich domem. Stali klienci rosyjskich kolei znają na pamięć układ wszystkich półek, haczyków i schowków, więc każdy trzyma rzeczy na swoich miejscach, zawsze tych samych, jak u siebie w mieszkaniu. Eleganckie stroje, w których podróżni przybyli na dworzec, trafiają na wieszak, a zamiast nich zakłada się dresy i podomki, niczym po przyjściu z pracy do domu. Na początku podróży trzeba też pościelić sobie łóżko - jak najstaranniej, bo to przecież świadczy o człowieku. Tylko jakiś dziad pozwoli, żeby spod siennika wystawał kawał prześcieradła. Potem pasażerowie z przepastnych toreb wyciągają zapas jedzenia przygotowanego na drogę. Na stolik pod oknem trafiają pieczone kurczaki, kotlety mielone, bochenki chleba, ogórki, cukierki, ciastka... Następnie każdy idzie do prowadnika (kuszetkowego) wypożyczyć szklankę w ozdobnym metalowym koszyczku i korzystając z wagonowego samowaru, zaparza pierwszą herbatę. Teraz, zadomowiwszy się na dobre w pociągu, można by nim jechać choćby i miesiąc.
Życie w podróży Koleją Transsyberyjską toczy się własnym niespiesznym biegiem. Rytm dnia wyznaczają dłuższe postoje na stacjach, niemal święte strefy sanitarne, w czasie których zamykane są toalety, regularne akcje sprzątania wagonu przez prowadników - dla pasażerów to gimnastyka, bo trzeba podnosić nogi - i wizyty kelnera z wagonu restauracyjnego, który rozwozi napoje i przekąski. Do tego niekiedy dochodzą atrakcje w postaci przekraczania granicy Europy i Azji czy mijania wielkich syberyjskich rzek. Pomiędzy tymi wydarzeniami jest mnóstwo czasu, by do woli spać, jeść, pić nieograniczone ilości herbaty, wdawać się w pogawędki i dyskusje ze współpasażerami, a zapoznawszy się wzajemnie, organizować życie towarzyskie i rozrywkowe. Każdy dzień kończy się, przynajmniej oficjalnie, gdy prowadnicy uznają, że pora zgasić światło.
W trakcie wielodniowej podróży wśród rosyjskich bezkresów najważniejsze dla podróżnego są 15-20 minutowe przystanki, które wypadają kilka razy dziennie. To jedyna okazja, by opuścić wnętrze ciasnego wagonu, zrobić kilka kroków po stabilnym gruncie i pooddychać świeżym powietrzem. Pociąg robi takie przerwy w największych mijanych miastach, ale również w małych nieznanych miejscowościach, gdzieś pośrodku niczego, gdy akurat tam przychodzi pora, by przeprowadzić rewizję techniczną wagonów, zmienić lokomotywę czy uzupełnić zbiorniki wody. Peron takiego prowincjonalnego dworca w momencie wjazdu pociągu relacji np. Moskwa-Irkuck potrafi zamienić się w długaśne, tętniące życiem targowisko. Miejscowe babuszki i ich młodsze koleżanki masowo sprzedają przekąski, lody ze styropianowych "lodówek" i gorące domowe dania obiadowe, oferowane z kraciastych toreb w trzymającej ciepło gazecie. Do tego po peronie krążą panie oferujące wyśmienite ogórki małosolne, pierogi, bliny z twarogiem na słodko czy świeże owoce prosto z działki.
Za nieco zawyżoną cenę można kupić zimne piwko, a jeśli trochę poszukać, to dostanie się i butelkę wódki - mimo że na dworcach obowiązują surowe zakazy sprzedaży spirtnych napitkow. Chociaż nie ma szans, by którykolwiek klient zapamiętał sprzedawczynię i do niej wrócił i nie funkcjonuje żaden system kontroli, wszystkie babuszki nadzwyczajnie dbają o smak i jakość oferowanych dań oraz dobre imię całej peronowej branży spożywczej. Nie zdarza się, by pieczony kurczak był niedoprawiony, ziemniaki niedogotowane, pierogi podane bez skwarków, a paszteciki miały kiepskie nadzienie. Podróżując często transsybem, można zapamiętać specjalności poszczególnych stacji. Po iluś podróżach oczywiste staje się, że w Barabińsku jest najlepsza smażona ryby, w Marińsku można załapać się na gotowane raki, a na podmoskiewskiej stacji Gorkij niezależnie od pory dnia czy nocy trzeba kupić wielkie lodowe rożki. Oprócz tego niektóre stacje specjalizują się w handlu artykułami, które produkuje miejscowa fabryka. Tym sposobem podczas podróży można załapać się na przepiękne kryształowe kieliszki albo ogromne pluszowe krokodyle w okazyjnych cenach.
Na największych stacjach w imię porządku i estetyki babuszki zostały zmiecione, a w miejsce ich obnośnych straganów postawiono blaszane budki, w których, broń Boże, nie należy kupować jedzenia. W mijanych wielkich miastach, Jekaterynburgu, Omsku, Nowosybirsku, Krasnojarsku atrakcją są olbrzymie, świetnie utrzymane dworce kolejowe. Najbardziej efektowne i monumentalne z nich budowano w latach '30 XX w. w stylu socrealizmu, żeby (tak jak moskiewskie metro) symbolizowały potęgę i autorytet państwa. Tak jest do dzisiaj, bo po drodze zdarzają się miejscowości, w których największym i jedynym wyremontowanym obiektem jest dworzec kolejowy.
A pociąg jedzie dalej. Stukoczą koła, wagon lekko się kołysze, paruje herbata, za oknem szumią brzozy i jest mnóstwo czasu na rozmyślanie.
Jędrzej Łukowski