„Ciesząc się 40 godzin z górą wspaniałym widokiem Bajkału, ja i Piotr mój służący poodmrażaliśmy sobie twarze. Jest to bez wątpienia uwaga tak błaha, że nawet na wzmiankę, pośród opisu pięknej przyrody, zasługiwać by nie powinna”. To fragment wspomnień Eugeniusza Żmijewskiego, który zimą 1844 r. konnym zaprzęgiem przedzierał się przez skute lodem Morze Syberii. Z czego wynikał zachwyt polskiego zesłańca? Czy zamarznięte jezioro naprawdę może być tak piękne?
Pojechaliśmy nad Bajkał zimą.
Nie można się przyzwyczaić
Pojechaliśmy nad Bajkał zimą.
Nie można się przyzwyczaić
Kiedy jesteśmy już w Listwiance, bajkalskim „kurorcie”, nie mamy wątpliwości co do wrażeń Żmijewskiego. Świeci ostre słońce, a na błękitnym niebie nie ma ani jednej chmurki. Termometry pokazują minus dwadzieścia stopni, ale powietrze jest tak suche, że chłodu prawie nie odczuwamy. Przed nami otwiera się śnieżno-lodowa pustynia zimowego Bajkału.
Najtrudniej jest pierwszy raz wyjść na lód. Tafla jest tak przezroczysta, że stąpając po niej, nie widzimy powierzchni, na której stoimy. Możemy obserwować oświetlone ostrym słońcem kamienie na dnie i ryby. Mamy wrażenie, że unosimy się w powietrzu, jednocześnie czując pod stopami twarde oparcie. Lód zdaje się uginać pod naszym ciężarem, tak jakby miał się zaraz zawalić. Po dwóch-trzech krokach musimy z trwogą uciekać na brzeg. Obok, na jeziorze stoi obojętnie trzech facetów w wielkich futrzanych czapach i czarnych kurtach ze skóry. Palą najtańsze papierosy prima, rozkuwają zamarznięty poprzedniej nocy przerębel i patrzą na nas jak na idiotów.
Pół godziny później jesteśmy już jako tako oswojeni z bajkalskim lodem. Pieszo, wzdłuż brzegu ruszamy po jeziorze z Listwianki do położonej 20 km dalej osady Bolszyje Koty. Zimą w zamarzniętych Kotach mieszka zaledwie kilkanaście osób. Jedyna możliwość dojazdu to po jeziorze – albo pieszo lub konno przez porośnięte tajgą góry.
Wieczorem w kuchni u Anny Nikołajewnej w pobielonym piecu trzaskają palące się drwa, a przez okna między brzozami prześwituje ostra czerwień zachodzącego słońca. Rozmawiamy... Nagle z zewnątrz docierają potężne, głuche huki – strzela lód, który podczas gwałtownej zmiany temperatury napręża się i pęka.
- Bywają takie dni, że strzela tak, jakby to była kanonada artyleryjska – mówi Anna Nikołajewna. – Człowiek mieszka tu, nad brzegiem tyle lat, a jednak Bajkał ciągle wzbudza strach. Do tego nie można się przyzwyczaić. Dla Buriatów, rdzennych mieszkańców tej ziemi, było to święte morze. Teraz też tutejsi ludzie się go boją, czują respekt przed jego mocą i wielkością.
Najstarszy, najgłębszy, najczystszy
Bajkał to najbardziej zadziwiające jezioro na świecie. Jest najgłębsze – 1637 m - i najstarsze, bo zaczęło powstawać w wyniku ruchów tektonicznych 30 mln lat temu. Liczący ponad 600 km długości i 80 km szerokości rów wypełnia 1/5 światowych zapasów słodkiej wody. W Bajkale funkcjonuje unikatowy ekosystem z tysiącem endemitów, czyli gatunków roślin i zwierząt nie występujących nigdzie indziej na świecie. Niezwykłe gatunki kiełży (odkryte głównie przez Benedykta Dybowskiego – polskiego zesłańca), nazywane „sanitarną armią Bajkału”, oczyszczają zbiornik z resztek organicznych i sprawiają, że woda jest prawie tak czysta jak destylowana (przezroczystość wynosi 40 m). Miejscowi kierowcy wlewają ją prosto do akumulatorów w swoich wołgach i łazikach. Jeziora nie zdołał nawet zatruć ogromny kombinat celulozowy w Bajkalsku, od ponad 40 lat wpuszczający do niego ścieki.
Bajkał ze wszystkich stron otaczają pasma górskie, których najwyższe szczyty sięgają 2500 m ponad poziom wody. Stoki bajkalskich gór w większości porasta tajga, w której dominują modrzewie i limby syberyjskie. Część wybrzeży pokrywają reliktowe stepy – identyczne jak w Mongolii. Latem najpiękniejsze miejsca nad Bajkałem to niewielkie zatoczki, w których tafli odbija się żywa zieleń rosnących nad brzegiem lasów, oraz okolice, gdzie powierzchnia lodowatej wody kontrastuje z połaciami pofalowanych stepów. Urokowi tych pejzaży nie potrafią oprzeć się nawet ci, którzy przed przyjazdem na Syberię zwiedzili już pół świata.
Ale i tak najpiękniejszy i najbardziej niesamowity Bajkał staje się zimą! Tafla wody zamienia się wtedy w lodowo-śnieżną pustynię, która skrzy się w promieniach ostrego słońca.
Bajkał zamarza
Kiedy w listopadzie na Syberii Wschodniej trzaska srogi mróz i wszystkie rzeki w okolicy skute są już grubym lodem, po Bajkale można jeszcze żeglować. Proces wychładzania i zamarzania tak wielkiego zbiornika wody jest na tyle złożony i długotrwały, że stabilna pokrywa lodowa tworzy się na nim dopiero w połowie zimy. Tymczasem pierwszy etap kształtowania się scenografii zimowego Bajkału zaczyna się pod koniec października. Na przemarznięte przybrzeżne skały wzburzone fale wyrzucają wodę, której krople błyskawicznie lodowacieją na podłożu. Sukcesywnie skaliste urwiska pokrywają się w ten sposób grubą skorupą z lodu, który z czasem przybiera postać ogromnych, fantazyjnych rzeźb.
Równocześnie, od pierwszych dni grudnia, próbuje zamarznąć powierzchnia Bajkału. Początkowo jest to walka mrozu i wiatru. W nocy ten pierwszy tworzy na wodzie cieniutkie płatki lodu oraz nieco grubsze lodowe szybki, które później nie wytrzymują powiewów bryzy – łamią się i znikają. Przez wiele dni mróz musi podjąć naprawdę wiele nieudanych prób zamrożenia jeziora, by w końcu powierzchnia syberyjskiego morza pokryła się trwałą warstwą lodu. Zwykle Bajkał zamarza – czy, jak mówią miejscowi, „wstaje” - w styczniu. Później pod wpływem zmian temperatury pokrywa lodowa rozszerza się i ścieśnia, przez co w jednych miejscach tworzą się w niej szczeliny, a gdzie indziej odłamki skruszonego lodu wyrzucane są na powierzchnię.
Kilkaset metrów wody pod stopami
Wszystkie formy, budujące krajobraz zimowego Bajkału, są tak spektakularne, że – kiedy uda się już wyjść na lód – doprawdy trudno jest się po nim poruszać. Idąc przez lodową pustynię, co kilkanaście kroków zatrzymujemy się, kucamy, przyglądamy czemuś, fotografujemy, dotykamy i z wrażenia śmiejemy się jak głupi do sera.
Niesamowite są kilkumetrowej wysokości lodowe „organy”, przymarznięte do klifowych przylądków. W niektórych miejscach pomiędzy ich piszczałkami udaje znaleźć się wejście do grot, których ściany zbudowane są z idealnie przejrzystego lodu, podświetlanego ostrymi promieniami słońca. Rażące światło pozwala też dokładnie oglądać powierzchnię pokrywy lodowej. Gdzieniegdzie w jednorodnej tafli zatopione są wielokątne białawe szybki lodu, połamane przez wiatr i dopiero później zatrzymane w miejscu przez ostrzejszy mróz. Tworzą one obrazy niemal wyjęte z albumów przedstawiających twórczość kubistów. Miejscami powierzchnia lodu jest chropowata (gdy do zamarzającej wody padał gęsty śnieg) albo idealnie śliska – tu trzeba mieć się na baczności, bo wywrotka jest nieunikniona. Po drodze musimy obchodzić długie na kilkaset metrów pola torosów, czyli lodu spiętrzonego na powierzchni - niekiedy wyglądają one, jakby na środek Bajkału wyrzucono kilka wagonów potłuczonych szyb. W innych miejscach na taflę wyniesione są lodowe bloki wielkości furgonetki. Niesamowita jest świadomość, że idziemy po cienkiej warstwie lodu, mając pod stopami nawet kilkaset metrów wody.
Do bani!
Mimo wszystko, w tym zamarzniętym, sterylnym i z pozoru nieprzyjaznym środowisku toczy się życie.
W położonych nad samym brzegiem jeziora Bolszych Kotach każdego ranka gospodynie wychodzą na lód, by rozkuć zamarzający co noc przerębel, i w cynkowych wiadrach przynoszą do domu wodę. Cztery dziewczynki dzielnie maszerują po śniegu do szkoły. Mężczyźni uruchamiają wysłużone motocykle z przyczepkami oraz niemniej sfatygowane łaziki i wyjeżdżają na Bajkał na ryby. Niektórzy rybacy na cały sezon zimowych połowów zaciągają samochodami na lód specjalne „chatki” – opierające się na stalowym stelażu i przykryte plandeką z folii i brezentu. Wewnątrz pomiędzy ławkami rozkuwają przerębel, a pod ścianą umieszczają prosty, metalowy piecyk, który dostarcza ciepła przez długie godziny spędzone wśród lodu. Mając taką bazę, na jeziorze mogą spędzać nawet kilka dni i do domu wracają dopiero, gdy ich skrzynie zapełnią się rybami. Łowią głównie omule – najpopularniejszy gatunek w Bajkale, nie występujący nigdzie indziej na świecie (gorący, uwędzony omul – palce lizać!).
Po każdej wyprawie na zamarznięty Bajkał potrzebny jest dobry relaks. Najlepiej iść do bani, czyli syberyjskiej sauny parowej, pełniącej funkcję łazienki. To nieduży drewniany domek wyposażony w porządny piec, który nagrzewa leżące na nim kamienie i zbiornik wypełniony wodą.
Korzystamy z takiego przybytku w Bolszych Kotach. Wchodzimy do bani, gdy powietrze jest już gorące i przepełnione intensywnym aromatem żywicy. Siadamy na ławach, rozgrzewamy się i czujemy, jak stopniowo opada w nas napięcie po wielu godzinach spędzonych na lodzie. Na gorące kamienie wylewamy przyniesioną z przerębla wodę, która z sykiem przemienia się w parę i uderza pod sufit. Okładamy się brzozowymi witkami. Gdy jest już tak gorąco, że nie możemy wytrzymać, wybiegamy z rozpalonej bani na 25-stopniowy mróz i nacieramy się śniegiem. Gdzieś w dali huczy Bajkał.
Jędrzej Łukowski
Z pamiętników Benedykta Dybowskiego:
Na te gładkie przestwory jeziora puściliśmy się z rana, przy jasnej, cichej pogodzie. Dno jeziora występowało z dokładnością, jak gdyby było prześwietlone od spodu. Chwilami zdawało się, że jakimś cudem stąpamy po powierzchni niezamarzniętej, jak gdybyśmy nie byli oddzieleni żadną twardą przestrzenią. Złudzenie stąpania po podatnej powierzchni spotęgowane było okolicznością, że lód zdawał się uginać pod ciężarem ciała. Takie wrażenie odbierałem po raz pierwszy w życiu, bo chodzenie po przezroczystym lodzie naszych stawów o dnie czarnym nie może iść w porównanie z przechadzką po lodzie Bajkału w tych jego partiach, gdzie dno jasne, skaliste, widzi się tak wyraźnie jakby przez jakieś olbrzymie szkło powiększające.