Polskim szlakiem wokół Bajkału

Polskim szlakiem wokół Bajkału

Polskim szlakiem wokół Bajkału

Jeśli wybierzecie się nad Bajkał, to chcąc, nie chcąc, będziecie podróżować polskimi szlakami. Co najwyżej nie będziecie o tym mieli pojęcia, bo większość miejsc związanych z polskością na bajkalskiej Syberii nie jest w żaden sposób oznaczona. Po prostu trzeba mieć świadomość ich historii - tak jak miejscowi, od których można na przykład usłyszeć, gdzie na zesłaniu siedział “polski król” albo gdzie rozstrzelano jego partyjnych kolegów.




Skąd tak wielu Polaków 6500 kilometrów od polskich granic? Największa fala polskich zesłań w okolice Bajkału wiąże się z upadkiem powstania styczniowego. Historykom do dzisiaj trudno jest ustalić konkretne liczby, ale faktem jest, że to właśnie w latach ‘60 do więzienia etapowego w Irkucku, a następnie do różnych miejsc w okolicy trafiła duża liczba zesłańców. 


W większości ludzi młodych, energicznych, nierzadko dobrze wykształconych i pełnych życiowego entuzjazmu. Tę swoją niegasnącą energię i entuzjazm wielu z nich wyzwalało z siebie tam, gdzie przyszło im żyć - czyli podczas syberyjskiego zesłania. 


Stąd tak wiele historii o wybitnych dokonaniach, badaniach naukowych, rozkręconych interesach w wykonaniu Polaków nad Bajkałem, właśnie w drugiej połowie XIX wieku. Równolegle w tym samym czasie na bajkalską Syberię nasi rodacy przybywali dobrowolnie - jako przedsiębiorcy, urzędnicy carskiej administracji czy specjaliści.


Inny okres, w którym w okolice Irkucka trafiło wielu Polaków, to czas drugiej wojny światowej i okres deportacji na Syberię. Większość przesiedlonych obywateli Polski po śmierci Stalina miało, co prawda, możliwość powrotu w ramach akcji repatriacyjnej, ale niektórzy zostali, założyli rodziny i dalej żyli już w krainie, do której ich zesłano… 



Dwa wymiary polskości nad Bajkałem


Ta dzisiejsza, raczej nieuchwytna, polskość nad Bajkałem ma dwa wymiary. Jeden to częste spotkania z ludźmi o polskich korzeniach, dobrze pamiętających swoich przodków. Wystarczy być trochę otwartym na miejscowych, by rozpocząć rozmowę klasycznym dialogiem :

A wy otkuda? (Skąd pan jest?)

Iz Polszy! (Z Polski)

I co któryś rozmówca przyzna, że sam jest Polakiem, że jego dziadek albo babcia to Polacy, względnie, że ma żonę Polkę, że sąsiad albo kolega z pracy to Polacy. Często to ludzie, którzy mówią, że ojciec czy matka trafili do Irkucka z Polski w czasie wojny, ale nie umieją wyjaśnić, dlaczego się tam znaleźli i dlaczego potem zostali. Po iluś takich spotkaniach nabiera się wrażenia, że szacunki, w myśl których co piąty czy co czwarty mieszkaniec Irkucka ma polskie korzenie, nie są przesadzone.


A drugi wymiar to miejsca. Miejsca związane z Polakami, którzy niegdyś żyli w okolicach Bajkału oraz z dokonaniami i wydarzeniami, które były ich udziałem. Jeśli trochę zajrzeć w głąb dziejów i zestawić z nich rodzaj mapy historycznej, to na bajkalskiej Syberii będzie ona gęsto wypełniona treścią.


No to wybierzmy się w podróż po tej polsko-bajkalskiej mapie!



Irkuck - polskie miasto na Syberii?


Zaczynamy od Irkucka, który teraz jest głównym miastem regionu i który w XIX wieku był stolicą niezwykle rozległej guberni irkuckiej. Był też siedzibą owianego złą sławą więzienia etapowego. To do niego trafiali zesłańcy postyczniowi, skierowani na katorgę lub zesłanie w tym regionie i stąd byli wysyłani w konkretne miejsca odbywania kary. Więzienie było regularnie przepełnione, warunki pobytu były takie, że we wspomnieniach więźniów dominuje smród i robactwo. W 1887 roku doszło tam do buntu, w którym brał udział Józef Piłsudski, zesłany za udział w spisku mającym na celu zamach na cara Aleksandra III. Więzienie do dzisiaj jest czynne, mieści się w nim irkucki areszt śledczy.

Ale przenieśmy się może do centrum miasta, w bardziej reprezentacyjne miejsca. Przy głównym placu, obok najważniejszych świątyń i gmachów użyteczności publicznej, znajduje się neogotycki kościół z czerwonej cegły, pochodzący z drugiej połowy XIX wieku. Takie same budowle można zobaczyć w co trzeciej wsi w Wielkopolsce czy na Pomorzu. Tutaj to unikat, zabytek niemal klasy zerowej, przez miejscowych określany jednoznacznie mianem “polskiego kościoła”. Pierwsza katolicka świątynia powstała w tym miejscu już w latach 30. XIX wieku, ale była drewniana, więc spłonęła w czasie wielkiego pożaru. W 1885 r. ukończono budowę kolejnego kościoła, którego gmach stoi tu dzisiaj. W tamtych czasach katolicka parafia, prowadzona przez charyzmatycznego duchownego ks. Krzysztofa Szwernickiego, była centrum życia polonijnego i politycznego, miejscem spotkań Polaków i Rosjan. W irkuckim kościele swego czasu pomagał Józef Kalinowski, inżynier, oficer carskiej armii, zesłaniec postyczniowy, teraz znany jako św. Rafał Kalinowski - patron Sybiraków.


Wielkie wrażenie robi to, że ten katolicki, polski kościół ulokowano w samym sercu miasta. Bardziej w centrum już się nie dało. To świadczy o tym, jakie uznanie musieli mieć w Irkucku Polacy! I do dzisiaj są dobrze wspominani, bo kościół znajduje się przy ulicy Polskich Powstańców.


Obecnie budynek należy do irkuckiej filharmonii i pełni funkcję sali muzyki organowej. Nawiasem mówiąc, dzięki temu przetrwał okres władzy radzieckiej w niezłym stanie, a i teraz nie może narzekać na brak troski i regularnych remontów. Tymczasem czynna katolicka świątynia, katedra największej powierzchniowo diecezji na świecie, znajduje się w lewobrzeżnej części miasta i, jakby nie patrzeć, to też element polskiego szlaku, bo posługę pełnią tam głównie księża i siostry zakonne z Polski. 


Wróćmy jednak do centrum. Niedaleko od kościoła i placu Kirowa znajduje się Muzeum Sztuk Pięknych, które w swoich zbiorach ma między innymi syberyjskie pejzaże polskiego zesłańca - malarza Stanisława Wrońskiego. Do jego twórczości za chwilę jeszcze nawiążę. W pobliżu, przy ul. Suche Batora znajduje się obecnie Konsulat Generalny Rzeczypospolitej Polskiej. A kawałek dalej jest skrzyżowanie z ulicą Karola Marksa, która dawniej nazywała się Wielka i przy której w drugiej połowie XIX w. mieściły się polskie hotele, restauracje i sklepy. 


Michaił Orfanow, Rosjanin, który wówczas był w Irkucku, wspominał: Hotel, w którym się zatrzymaliśmy, prowadzony jest przez zesłańca politycznego (a więc Polaka). Cała służba hotelowa, począwszy od bufetowego i kończąc na woźnicy – wszyscy Polacy. Wynajmujecie dorożkarza – okazuje się, że i on przestępca polityczny, wchodzicie do rzeźnika czy drobnego sklepikarza – wszędzie polityczni, ofiary ostatniego powstania polskiego. (...) Polacy mieli zdecydowaną przewagę w świecie lekarskim, w adwokaturze, wśród personelu urzędniczego, w kopalniach złota. Sklepy z ubraniami i obuwiem, restauracje i hotele były bezwzględnie polskie.


Dodajmy, że w Irkucku była wtedy jeszcze polska łaźnia, jako pierwsza wyposażona w wanny, oraz polski browar! Jednocześnie szefem sztabu wojskowego Wschodniej Syberii (gubernatorem wojskowym) był wówczas polski generał Bolesław Kukiel.



Śladami polskich uczonych



Ulicą Karola Marksa dojdziemy nad brzeg Angary, gdzie znajduje się dawna siedziba Imperatorskiego Towarzystwa Geograficznego. W badaniach pod jego egidą brał udział Aleksander Czekanowski, wybitny polski geolog, a jednocześnie człowiek, który inspirował do działania innych polskich badaczy, po powstaniu styczniowym zesłanych nad Bajkałem. Z towarzystwem był także związany najsłynniejszy polski geolog na Syberii - Jan Czerski. Jego nazwisko zostało upamiętnione na ścianie gmachu tej instytucji. Obaj to zesłańcy postyczniowi.

To właśnie z Czerskim przeskakujemy szybko z Irkucka nad Bajkał, gdzie przy wejściu do Instytutu Limnologicznego (badającego jeziora) w Listwiance wisi poświęcona mu tablica. Ale najczęściej nazwisko Czerskiego odczytamy, wnikliwie studiując mapy tych okolic.  Można na nich odnaleźć Kamień Czerskiego, Pik Czerskiego, Wulkan Czerskiego, Lodowiec Czerskiego, Górę Czerskiego, Pobrzeże Czerskiego… Ale nie ma się czemu dziwić - wszak to Jan Czerski prowadził niegdyś pionierskie badania geologiczne regionu, osobiście opłynął łodzią ponad 2500 kilometrów linii brzegowej Bajkału, szczegółowo ją opisał, zestawił pierwszą mapę geologiczną Bajkału i wysunął pierwsze wnioski co do genezy i rozwoju syberyjskiego morza. A później ruszył na badania coraz dalszych rejonów Syberii. Ciężko chory, zmarł podczas jednej ekspedycji, na dalekiej północy, w dolnym biegu Kołymy. Teraz znajduje się tam miejscowość Czerskij.


Wróćmy nad Bajkał, na jego południowo-zachodni kraniec, gdzie u podnóży pięknych gór Chamar-Daban znajduje się miejscowość Kułtuk. To tu w 1868 r. na przymusowe osiedlenie trafił Benedykt Dybowski, lekarz i zoolog, który wraz ze swoim kolegą Wiktorem Godlewskim w wynajętym wiejskim domu otworzyli prowadzoną we własnym zakresie stację badawczą z prawdziwego zdarzenia. 

Przybywając do Kułtuka, polski uczony chciał potwierdzić swoje hipotezy o biologicznym bogactwie Bajkału. Jeden z najprostszych eksperymentów, potwierdzających słuszność myślenia Dybowskiego, polegał na wpuszczeniu do Bajkału dziurawej metalowej puszki z resztkami jedzenia. W wyciągniętej z jeziora po dwóch dniach puszce nie było już resztek, za to były przedziwne biało-czerwone i żółtawe raczki, nieco przypominające krewetki. Wkrótce polscy badacze zaczęli zbierać próbki wody, wydobywając z Bajkału coraz to nowe gatunki raczków, kiełży i innych bezkręgowców. Było to możliwe dzięki skonstruowaniu przez Godlewskiego wymyślnych urządzeń i przyborów. W sumie ich badania zoologiczne doprowadziły do opisania 116 nowych gatunków skorupiaków i 6 nowych gatunków ryb. Na podstawie zebranych i wysłanych przez nich do Polski materiałów (w tym spreparowanych okazów) dziesiątki gatunków zwierząt opisali inni uczeni.

Dybowski i Godlewski prowadzili także obserwacje meteorologiczne, mierzyli
wahania poziomu wód i badali głębokość jeziora. W pamiętnikach Dybowskiego
czytamy: Kilka tygodni z rzędu przebywaliśmy na lodzie Bajkału, bez namiotu, nocowaliśmy, ścieląc posłanie na powierzchni lodów i śniegów. Wróciliśmy do Kułtuka z obrzękłymi twarzami, z popękanymi ustami i czerwonymi oczami, ale zadanie, jakie sobie postawiliśmy, zostało wykonane. Polacy odnaleźli wówczas głębię 1573 m.

Prywatna stacja badawcza Benedykta Dybowskiego była także centrum polskiego życia towarzysko-naukowego. Bywali tam Czekanowski i Czerski, latem pojawiali się i pomagali inni znajomi z Irkucka, wśród nich wspominany Stanisław Wroński, który miał dokumentować bajkalskie ptaki. Wkrótce jednak Dybowski zrezygnował z jego wsparcia, bo Wroński, jako artysta, malował je tak, by wyglądały jak najładniej - więc wartość dokumentacyjna była żadna.

Podobnie jak w przypadku Czerskiego, dzisiaj trudno jest wyobrazić sobie jakąkolwiek poważną pracę naukową o przyrodzie Bajkału, w której nie cytowano by Dybowskiego. Tak wielkie i przełomowe było znaczenie jego badań; ich wyniki stały się podstawą do dalszego odkrywania tajemnic bajkalskiej natury. Polski badacz zdołał też w dosłownym sensie przekazać pałeczkę kolejnemu pokoleniu, bo pierwszym szefem stacji badawczej w Listwiance (tam, gdzie teraz wisi tablica poświęcona Czerskiemu) był Gleb Wereszczagin, który jako student wysłuchał wykładów Dybowskiego o Bajkale i tak go wciągnęły, że wkrótce rzucił wszystko i pojechał nad Bajkał…


Gdzie siedział polski król?



Teraz na chwilę oddalimy się od brzegów Bajkału i przeniesiemy do rozległej Doliny Tunkińskiej, wspaniale położonej u stóp wysokich gór Sajanu Wschodniego. W 1866 r. władze carskie zdecydowały, by właśnie tu, w sporej wsi Tunka zebrać w jednym miejscu zesłanych z Polski księży. Prawdopodobnie po to, by zapobiec ich “złemu” wpływowi na otoczenie. W szczytowym momencie w Tunce przebywało 150 duchownych. Mieszkali oni w gospodarstwach chłopskich, całkowicie odizolowani od reszty świata. Początkowo nie mogli wychodzić poza obręb wsi, nie wolno im było wysyłać ani otrzymywać listów (a i potem przesyłki były częściowo konfiskowane). Nie do końca akceptowani przez miejscowych, pozbawieni pracy, musieli radzić sobie w trudnych syberyjskich warunkach.

Tak obraz życia w Tunce opisuje ks. Mikołaj Kulaszyński: 

Początek zwykle najtrudniejszy, ja najzupełniej nie umiałem gotować jakiejkolwiek zupy, a teraz potrafię chociaż dla siebie. Ciasto na chleb własną ręką wyrabiałem i takowy był dla mnie dobry. Takich to specjalistów wygnanie z nas porobiło! Boga tylko prosiłem, aby, jeżeli pracować, to dla siebie, a nie dla obcych, a blisko było tego. W ogrodzie toż samo własną ręką sadziłem kartofle, kapustę, buraki, marchew, tytoń, a potem zbierałem. (...) Obiad stanowiła jedna potrawa; z rana i wieczór herbata cegiełkowa (kirpicz), w której znaleźć było można muchy, komary, a nawet jaszczurki z dzierżaw pańskiego nieba; nie było środków na inną. (...) W celu ratowania się z nędzy założyliśmy Towarzystwo Wzajemnej Pomocy. (...) Towarzystwu zależało na tym, że każdy od jednego rubla miesięcznie płacił składki 6 groszy. Z tej kwoty i funduszu pożyczkowego bezprocentowego, którego zamożniejsi koledzy udzielili, zakupywano wszystkie artykuły żywności hurtem. (...) W 1869 r. pozwolono nam dopiero wyjeżdżać w okolicę dla zakupywania artykułów potrzebnych.

Księża opuścili Tunkę w latach 1872-75. Niektórzy z nich, zmarli w trakcie zesłania, zostali pochowani na miejscowym cmentarzu, położonym na porośniętym sosnami wzgórzu nad brzegiem rzeki Irkut. W jego południowo-wschodniej części można odnaleźć ogrodzoną brązowym płotem katolicką kwaterę z kamiennymi płytami nagrobnymi. 

W tej samej miejscowości, ale w latach 1890-92 przebywał na zesłaniu Józef Piłsudski. Mimo wspaniałych okoliczności przyrody, w których przyszło spędzać zsyłkę, bardzo źle wspominał ten okres, głównie ze względu na bezczynność i nudę, której nie urozmaicały tlące się życie towarzyskie i rzadkie wyjścia w góry na polowania. Historycy podkreślają, że podczas pobytu w Tunce towarzystwo i rozmowy z innymi zesłańcami, szczególnie z Bronisławem Szwarcem, uformowały zrąb poglądów politycznych Piłsudskiego.

To z tego okresu pochodzi też anegdota o jego spotkaniu z Cyganką (prawdopodobnie chodziło o Buriatkę), która spojrzawszy w jego dłoń, wykrzyczała “Będziesz królem!”. A ponad 110 lat później, pod jedną z tunkińskich knajp, miejscowy Buriat, gdy dowiedział się, że jestem z Polski, przypomniał sobie, że przecież babcia opowiadała, że u nich na zesłaniu był polski król…


Polskie powstanie na Zabajkalu


Wracamy nad Bajkał, do Kułtuku, czyli miejscowości, w której swoją stację naukową prowadził Benedykt Dybowski. A na osi czasu przenosimy się do 1866 r. Jest 24 czerwca, ósma rano. Grupa polskich zesłańców pracujących przy budowie tzw. Krugomorskiego Traktu rozbraja konwój zajęty grą w karty, odbiera im broń i rusza na wschód, idąc wzdłuż brzegów Bajkału i uwalniając kolejnych katorżników zatrudnionych przy budowie drogi. Tak rozpoczęła się raczej krótka historia polskiego powstania na Zabajkalu. Jego szeroko zakrojona idea miała na celu oswobodzenie okolic Bajkału od władzy carskiej i utworzenie Rzeczpospolitej Syberyjskiej. Wpisywała się zatem w całkiem popularny wówczas nurt separatyzmu syberyjskiego. 

Przedsięwzięcie było jednak tak nieudolnie przeprowadzone, że nie miało szans powodzenia. Powstańcy pokonali odległość 150 kilometrów wzdłuż Bajkału, gdzie otoczyło ich carskie wojsko przerzucone statkiem przez morze. Część rozbitych oddziałów próbowała przebijać się przez góry do Mongolii, ale bez powodzenia. W miejscowości Miszycha, gdzie powstanie upadło, stoi pamiątkowy krzyż.

Nasi przodkowie 100 lat mieszkali w Polsce



Razem z powstańcami przeszliśmy na wschodnie brzegi Bajkału. Stąd, poruszając się wzdłuż Selengi, jego największego dopływu, mamy już niedaleko do Ułan Ude, stolicy republiki Buriacji. Nigdy nie było to tak polskie miasto jak Irkuck, ale i tu działa dzisiaj niewielkie stowarzyszenie polonijne, a w obsadzie tutejszej parafii katolickiej również dominują nasi rodacy.

Dużo ciekawszy, choć mniej oczywisty i bardziej nieuchwytny, jest temat pobliskich wiosek zamieszkałych przez starowierców. Co wyznawcy dawnego prawosławia sprzed cerkiewnej reformy z XVII wieku mają wspólnego z Polską? Nawet krótko przedstawiając swoją historię, zawsze zwracają uwagę na to, że gdy ich przodkowie w okresie pierwszych prześladowań musieli porzucić ojczyznę, to uciekli do Polski. I przeżyli tam sto lat, zanim nie przesunęły się granicy i zanim, nie ruszając się z miejsca wrócili, do Rosji, a następnie jako znakomici gospodarze, którzy podchwycili co nieco polskiej kultury rolnej, zostali zesłani przez Katarzynę Wielką za Bajkał. I żyją tu do dzisiaj, zachowując bardzo wiele elementów pradawnej rosyjskiej kultury, jak choćby wspaniały śpiew wielogłosowy.

W jednej z ich wiosek, w lokalnej cerkwi starowierców, w szafce po prawej stronie od ołtarza znajduje się księgarski rarytas. Pośród innych ksiąg liturgicznych jest jedna przywieziona w XVIII w. z Polski - w drodze na przesiedlenie. Na pierwszej stronie bardzo wyraźnie, choć starą odmianą cyrylicy, jest napisane, że księga została wydrukowana w drukarni króla Stanisława Augusta w Supraślu!


Polscy Żydzi za Bajkałem


Również na wschód od brzegów Bajkału, ale w zupełnie innych okolicach znajduje się kilkutysięczna wieś Barguzin, położona we wspaniałej, rozległej, porośniętej stepami Dolinie Barguzińskiej. Tu odnajdziemy ślady i pozostałości po historii polskich Żydów, zesłanych w to odległe miejsce za udział w powstaniu listopadowym, a jednocześnie w przededniu gorączki złota, która pozwoliła im się nielicho wybić. Krótki spacer po miejscowości wystarczy, by odwiedzić cmentarz, którego spora część to kwatera żydowska i gdzie można odnaleźć mogiłę, na której wśród niewyraźnych napisów zachowało się jeszcze słowo “Polak”. Idąc główną ulicą, można zobaczyć też jeden z najważniejszych zabytków Barguzina - XIX-wieczny gmach banku, należącego do niejakiego Butlickiego. W jego piwnicach przechowywano i strzeżono wydobywane w dolinie złoto.

Szczególnie ciekawy był los rodziny Nowomiejskich. Zesłany Haim Hakiel pierwsze pieniądze w Barguzinie zarobił, kopiąc piwnicę pod domem zesłańca-dekabrysty Kuechelbeckera. Później dorobił się nieco na handlu rybami i zbożem. Jego syn Adam – odebrawszy edukację w Irkucku – zajął się wydobyciem złota: najpierw dzierżawił kopalnię, a później odkupił szereg zakładów od rosyjskich przedsiębiorców wyjeżdżających do stolicy.

Mojsiej, przedstawiciel kolejnego pokolenia, został wysłany na studia do Niemiec. Następnie – jako inżynier górnictwa – ściągnął z Londynu do Doliny Barguzińskiej pierwszą w tej części świata dragę, czyli ogromną machinę służącą do wydobywania z dna rzeki złotonośnego piasku oraz uruchomił pierwszą na Syberii Wschodniej fabrykę siarczanu sodu, niezbędnego do produkcji szkła. Po zwycięstwie rewolucji, w 1920 r. Mojsiej Nowomiejskij wyjechał do Palestyny, gdzie założył przedsiębiorstwo wydobywające kopaliny i produkujące kosmetyki w rejonie Morza Martwego.


Wujek Grześ z wielkim plecakiem

Teraz nasz polski szlak nad Bajkałem wraca na zachodnią stronę morza, gdzie w rejonie jego górzystych brzegów znajduje się wyspa Olchon, czyli jeden z najpiękniejszych zakątków w tej części świata. Tam, przy jednej z jej piaszczystych plaż i u stóp kilkukilometrowych wydm jest osada Piesczanka, gdzie w latach 30. minionego wieku ulokowano kolonię karną, do której trafiali przede wszystkim drobni przestępcy, sądzeni za kradzieże płodów rolnych czy opowiadanie dowcipów politycznych. Wśród nich było kilku Polaków. Z opowieści miejscowych udało sklecić się historię jednego z nich - Grzegorza Pawlika.


Według słów mieszkańców Pieszczanki, pan Grzegorz przed wojną mieszkał w okolicach Baranowicz, wówczas należących do Polski. Wojenna zawierucha zaniosła go na Zachód, najprawdopodobniej do Anglii, gdzie zastał go koniec wojny. W praktyce został odcięty od swoich rodzinnych stron, które znalazły się w granicach Związku Radzieckiego. Z pewnych przyczyn, dzisiaj nieznanych, Pawlik postanowił wrócić do rodzinnego majątku. Czy miał tam ukryty skarb, pamiątki rodzinne, czy inne powody skłoniły do powrotu - tego nie wiemy. Mimo że wszyscy odradzali mu przekraczanie radzieckiej granicy i tłumaczyli, czym to grozi, on ruszył w stronę Baranowicz i - jak można się było spodziewać - został złapany przez NKWD. Zesłano go na Syberię, a konkretnie - do Piesczanki na wyspie Olchon. 


Po okresie zesłania wujek Grisza - tak na niego mówili miejscowi - już tam został. Pracował w miejscowym przedsiębiorstwie rybackim. Nie założył rodziny, żył jako stary kawaler. Po przejściu na emeryturę dalej mieszkał w położonej daleko od cywilizacji osadzie. Olchońscy rybacy pamiętają, że widywali go nieraz, jak szedł z wielkim plecakiem po żywność do oddalonego o 20 kilometrów sklepu spożywczego. Proponowali podwózkę. Odpowiadał: - Nie trzeba chłopcy, lepiej sobie pospaceruję. 


Grzegorz Pawlik zmarł w Piesczance na początku lat 90, dożywszy sędziwego wieku. Prawdopodobnie to na jego nagrobku stoi betonowy krzyż bez tablicy na położonym nieopodal leśnym cmentarzu.



Polscy rewolucjoniści na syberyjskich stepach



I jeszcze jedna historia z okolic wyspy Olchon, jednak tym razem już ze stałego lądu. To właśnie tam w 1908 r. do miejscowości Kosaja Stiep zostali zesłani bracia Antoni i Władysław Pękalscy, działacze Polskiej Partii Socjalistycznej. Za Antonim dotarła tam z Polski jego żona Maria. Na zesłaniu bracia energicznie włączyli się w konspiracyjną działalność rewolucyjną. W 1917 r. zostali członkami partii bolszewickiej, a w 1920 r. Antoniego mianowano naczelnikiem organów władzy radzieckiej w rejonie olchońskim. W czasie jednego z wieców agitacyjnych polski rewolucjonista został zastrzelony przez białogwardzistów we wsi Kosaja Stiep, a jego brat zginął niedługo później. Antoni Pękalski pozostawił żonę i dzieci – wśród nich 8-miesięcznego Staszka. Życie rodziny cały czas było zagrożone, więc koledzy ojca – rewolucjoniści – zorganizowali drogę ucieczki do Irkucka. Niestety, kiedy przyszedł dzień wyjazdu, najmłodszy Staś chorował na zapalenie płuc i ryzyko związane z podróżą było dla niego zbyt duże. By ratować pozostałe dzieci, Maria Pękalska zdecydowała tymczasowo zostawić chorego syna u sąsiadów. Wśród wojennej zawieruchy kobiecie udało się trafić z czworgiem dzieci do Polski, jednak nieustannie uciekając, nie zdołała wrócić po Staszka. Tymczasem chłopiec był wychowywany w rodzinie sąsiadów, gdzie rósł jako Aleksander Jakowlewicz Rykow. Dopiero gdy osiągnął pełnoletność, przybrany ojciec opowiedział mu jego historię. Młodzieniec zdecydował, by pozostać przy nazwisku przybranych rodziców. W czasie drugiej wojny światowej Staszek-Aleksander został wysłany na front. Po powrocie ukończył wyższą szkołę wojskową i pracował jako wykładowca w akademii oficerskiej. W latach 60. pułkownik Rykow przeszedł na emeryturę i przeniósł się do Kijowa. Dopiero wtedy, przez gazety, dzięki dziennikarskiemu śledztwu, udało mu się skontaktować z rodzeństwem żyjącym w Polsce. Pojechał nawet do Częstochowy, by się z nim spotkać (a później – wraz z bratem odbył podróż nad Bajkał, gdzie rozegrał się dramat rodziny). Matka już nie żyła. Podobno całe życie starała się odnaleźć pozostawionego na Syberii syna, w czasie wojny jeździła po kraju i wypatrywała jego twarzy w obozach radzieckich jeńców. Bezskutecznie. W ostatnich latach życia pułkownik Rykow zaczął podpisywać się pod listami: Stanisław Pękalski.



Wierszyna - polskość zastygła



A teraz wybierzemy się na pewną syberyjską wieś, położoną nad rzeczką w dolinie wśród łagonych grzbietów gór porośniętych tajgą. Naszym celem jest Wierszyna. By tam trafić, jadąc z okolic Olchonu do Irkucka, w pewnym momencie musimy odbić w prawo i coraz gorszą drogą przebijać się w głąb tajgi.


Wierszyna powstała 1910 r. jako osada założona przez dobrowolnych emigrantów z Polski, a konkretnie z południowo-zachodnich krańców zaboru rosyjskiego. Byli to głównie ubodzy górnicy, pracownicy hut, ludzie ścigani za długi, którzy zdecydowali się wyjechać na

Syberię w poszukiwaniu lepszego życia. Pierwszą zimę większość osadników przetrwała w ziemiankach, a przeżyć udało im się dzięki pomocy ze strony Buriatów – gospodarzy tych ziem.


W następnych latach założyciele wsi ściągnęli swoje rodziny, przyjechali też nowi mieszkańcy. Osada zaczęła się rozwijać, karczowano lasy, powstawały młyny, tartaki,

kuźnie. W 1915 r. wierszynianie zbudowali kościół, ale z powodu niedostatecznej

liczby księży katolickich na Syberii duchowny przyjeżdżał do nich tylko raz do roku na dwa tygodnie.


Wobec wydarzeń rewolucji i wojny domowej zagubiona w tajdze Wierszyna pozostała obojętna. Dramatycznym wydarzeniem była dopiero przeprowadzona w 1920 r. kolektywizacja. Mieszkańcom Wierszyny odebrano ziemię, bydło i zmuszono do pracy w dwóch kołchozach: Czerwona Wierszyna i Czerwony Sztandar. W największym stopniu dotknęło to ludzi najbardziej pracowitych (a zatem majętnych), ale warunki życia pogorszyły się całej społeczności.


Kolejną wielką tragedią, która dotyczyła wszystkich mieszkańców ZSRR, były wydarzenia 1937 r. W Wierszynie, w ramach tzw. operacji polskiej, NKWD aresztowało wówczas 32 mężczyzn, z których żaden nigdy nie powrócił. Prawdopodobnie ich wybór był przypadkowy i wynikał z zarządzenia mówiącego, że z poszczególnych miejscowości ma być aresztowana określona liczba osób. W okresie władzy stalinowskiej los mieszkańców Wierszyny był najgorszy – zmuszano ich do niemal darmowej pracy w kołchozach, panował

głód i terror. Dzięki stanowczej postawie jednego ze starców, Jana Lorka, w Wierszynie udało się nie dopuścić do rozebrania budynku kościoła, który – jak wiele świątyń różnych wyznań w ZSRR – został i tak zdewastowany.


Tożsamość narodowa mieszkańców Wierszyny zachowała się przede wszystkim

dzięki dwóm czynnikom. Pierwszym było istnienie w otoczeniu społeczności

Buriatów, których kultura jest tak odmienna od polskiej, że głębsza

asymilacja z nimi była niemożliwa. Drugim czynnikiem była przestrzenna izolacja mieszkańców Wierszyny, położonej daleko od innych miejscowości i nie mającej połączeń komunikacyjnych. Powodowało to, że kontakt wierszynian z ludnością rosyjską był mocno ograniczony. Z kolei trwające kilkadziesiąt lat odcięcie od Polski sprawiło, że ich polskość ma charakter „zastygły”. 


Bardzo wyraziste jest także poczucie tożsamości mieszkańców Wierszyny jako Polaków, ale Polaków syberyjskich, których ojczyzną jest obwód irkucki i którzy za Polską nie tęsknią, bo mogą ją znać i pamiętać wyłącznie z wycieczek. Wszak kilka pokoleń wierszynian urodziło się i wychowało już na Syberii.


Język „polski”, który można dzisiaj usłyszeć w Wierszynie, to jedyna w swoim rodzaju mieszanka silnych dialektów z Zagłębia oraz okolic Krakowa. W pierwszych latach istnienia wsi – w poszczególnych rodzinach – mówiło się inaczej, a z czasem oba te języki przemieszały się i nasiąkły rosyjskim słownictwem. Zachowała się charakterystyczna wymowa (wielu wierszynian mówi nawet po rosyjsku ze swoim specyficznym akcentem!). Trzeba podkreślić, że przechowany tam język zdecydowanie różni się od współczesnej formy literackiego języka polskiego i dla wielu przybyszów może być niezrozumiały

(a niekiedy śmieszny). Wraz z upływem lat mowa przodków ulega w Wierszynie zapomnieniu: w wielu domach na co dzień mówi się po rosyjsku, a niektórzy mieszkańcy wsi mają nawet problemy ze zrozumieniem polskiego.


Wybierając się do Wierszyny, musimy wziąć pod uwagę, że jej zwiedzanie w zasadzie ogranicza się do spacerowania po wsi, a przyjazd turystów nie wzbudza szczególnego zainteresowania u miejscowych. Trzeba też pamiętać też, że mieszkańcy Wierszyny chcieliby, aby traktować ich jak normalnych ludzi, a nie swoistą atrakcję turystyczną.





Zmierzając do puenty 


Ciekawe jest, że dużą większą świadomość skali dokonań polskich zesłańców na syberyjskiej ziemi mają współcześni mieszkańcy Syberii niż my w Polsce. O wkładzie rodaków w rozwój nauki na Syberii dowiedziałem się dopiero na wykładach z wiedzy o Bajkale na uniwersytecie w Irkucku, a nie podczas lekcji historii w Polsce. 


Ksawery Pruszyński w Nocy na Kremlu pisał tak: To nasz inżynier budował tam drogi i koleje wytyczał, i skarby kruszców dobywał, i ziemiami zarządzał, i przedsiębiorstwa handlowe zakłada, i szkoły wznosił. Był wszystkim. Dziś, pozornie, z tego wszystkiego pozostały tylko spróchniałe krzyże zesłańcze na cmentarzach Irkucka, Semipałatyńska, Nowosybirska. Ale kto spojrzy głębiej, ten powie, że mało który naród świata w mało którym kraju dalekim zdobył się na taki wysiłek cywilizacyjny jak zniewolona Polska na niepolskiej Syberii. Nie trzeba głębiej patrzeć: w tych krajach żywa jest jeszcze pamięć tej polskiej cywilizacji. 


Mimo że słowa te napisano w 1942 r., ostatnie zdanie jest wciąż aktualne.



Ale jeszcze jedno. Nie chciałbym, żeby po tej opowieści, wyciągającej i łączącej ze sobą rozmaite polskie wątki znad Bajkału, powstało silne wrażenie, że ta część Syberii czy Syberia w ogóle ma jakiś wyraźnie polski charakter czy że te polskie akcenty tutaj dominują - bo tak nie jest. Mamy silne podstawy, by odczuwać jak najlepiej pojętą dumę z dawnych dokonań i osiągnięć naszych rodaków i podobnie - ze smutkiem i bólem wspominać ich cierpienia związane z katorgą i zesłaniami.


Musimy jednak mieć świadomość, że syberyjska tożsamość jest bardzo szeroka, wielowątkowa i wieloetniczna. Losy, dramaty i sukcesy Polaków na bajkalskiej Syberii zwyczajnie zlewały się z doświadczeniami innych narodów, które były tu obecne. Tak powstawało bardzo barwne, zróżnicowane i posiadające wielki potencjał społeczeństwo tego regionu.



Chcesz zobaczyć to wszystko na żywo? Wybierz się z nami na wycieczkę Bajkał i syberyjska okolica!

;